Kiedyś zauważyłam, że haftowanie ma w sobie coś... magicznego. I bardzo to coś mi się podoba :)
Już wyjaśniam.
Chodzi
o to uczucie, kiedy bierzesz czystą kanwę do ręki i zaczynasz haftować
wzór. Najpierw pojawia się jednokolorowa plama, która absolutnie nie
przypomina tego, co ma. Ale z każdym kolejnym rzędem pojawia się coś
nowego. Potem dochodzą do tego kolejne kolory i już widać zarys
ostatecznego obrazu.
W czasie haftowania tego, miałam takie
wrażenie aż cztery razy. I to naprawdę niesamowite, jak coś, co brałam
za pokraczny kontur Afryki, nagle okazuje się łapą Tygryska :)
A efekt ostateczny wygląda tak:
A teraz w sumie mam w planach dwie rzeczy.
Chociaż ciężko tak powiedzieć, skoro jedna już prawie na wykończeniu ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz